Przyjaźń na dnie oceanu – „Ryba Biba” Teatr Fraktal

We wtorkowy poranek widownia Festiwalowa została zabrana w najodleglejsze głębiny oceanu, gdzie wśród ciemności mogła przyglądać się przygodom Żabnicy Biby oraz Elektrycznego Węgorza Rado.

Dwoje bohaterów, których łączy podwodny świat i brak akceptacji swoich niedoskonałości, stara się wspólnymi siłami odnaleźć szczęście. I choć Ryba Biba nie umie sobie poradzić z brakami w uzębieniu staje się podporą i oświetla Rado oceaniczne ciemności. Węgorz natomiast, mimo niedziałającej „latarki” wspiera szczerbatą Żabnicę w polowaniu na potencjalny obiad.

Mogłoby się wydawać, że podwodny świat wymaga lekkich i elastycznych form lalkowych, to nic bardziej mylnego. Teatr Fraktal udowadnia, że w sprawnych rękach animatorów, nawet drewniane formy mogą ożyć. Niewątpliwie urzeka sposób animacji i niezwykła lekkość Ryby Biby – drewnianej wersji muppeta – którą animuje Rafał Pietrzak. Postać Węgorza stworzona z rzeźbionych kul różnych rozmiarów, w rękach Alicji Czerniewicz wiję się w podwodnych przestrzeniach z ogromną gracją. Nie należy zapomnieć o bohaterach animowanych przez Karolinę Martin, która podjęła się ożywienia wszystkich postaci drugoplanowych – m.in. Szalonej Krewetki o imieniu Fiku, a także rodziny krabów, czy podwodnego robaka. Dopełnieniem sprawnej animacji jest muzyka, wykonywana na żywo przez Ewę Marię Wolską – reżyserkę i autorką scenariusza. Niestety to właśnie warstwa dramaturgiczna jest najbardziej niedopracowanym elementem przedstawienia. Brak dynamiki i niekiedy płytkie dialogi powodują, że historia Biby i Rado dłuży się, a przez to traci lekkość, którą powinien mieć ten spektakl.

„Ryba Biba” w wykonaniu Teatru Fraktal to historia prawdziwej przyjaźni – mimo różnic i niedoskonałości. To również opowieść o poszukiwaniu akceptacji swoich wad. Choć przedstawienie Teatru Fraktal posiada pewne mankamenty jest interesującą propozycją nie tylko dla widza w wieku szkolnym.

Karolina Dąbrowska

Rozmowy intymne – „Romans” Natalia Sakowicz – Polska

Aktorka: Czy jest Ci przyjemnie? Moje ciało, twoje ciało. Moja dłoń w twoich ustach, a twoja w moich. Odchylam twoją głowę, byś zaraz ty mogła odchylić moją. Poruszenie. Na początku był ruch, a gdzie jest ruch jest i życie. Ożywiamy się nawzajem, animujemy naszą bliskość. Jesteśmy na granicy – tu kończę się ja, a zaczynasz ty. Ale zaraz nie będzie to już takie oczywiste.

Lalka: Cześć, jestem Marta. Mam 30 lat. Chciałabym mieszkać w górach, może blisko domu rodzinnego. Po głębszym jednak zastanowieniu mogłabym zamieszkać, gdzie tylko byś chciała. Jestem pusta, szmaciana, dostosuję się. Nigdy nie było mi z nikim tak przyjemnie, jak z tobą. Jestem pusta. Nie wiem kim jestem. Nie wiem czy jestem.

Aktorka: To miała być sztuka o samotności, którą zapełnia się alkoholem i pracą. I o tym jest. Chociaż nie tylko. Ta dziura jest większa i zmienia położenie. Dziś jest tu i tym, jutro będzie kawałek dalej, pojutrze w miejscu serca, a za tydzień w małym palcu lewej stopy. Otwiera się na całe ciało. Jest ciałem. Zionie.

Lalka: Moja własna nagość przeszkadza mi, choć gdy próbuję zasłonić się twoim welurowym szlafrokiem, musisz pomóc mi się ubrać. Jak to jest, że wyręczasz mnie we wszystkim? Jak gdy załatwiałaś pracę swojej byłej, pozbawiając ją tożsamości. Gdzie jest partnerstwo? Gdzie kończysz się ty, a zaczynam ja?

Aktorka: Głupia, jesteśmy tego samego wzrostu. Skończę się tam, gdzie i ty. Zaczęłyśmy się w tym samym miejscu i momencie. Miałyśmy początek w tym samym ciele, jesteśmy jego przedłużeniem. Jesteśmy – swoim przedłużeniem. Czy podziękowaliście kiedyś swoich nogom?

Razem: Dziękuję. Cin cin.

Rozmawiały Alicja Zalewska i Marcelina Widz.

Orbitowanie – „Każdy ma swoją prawdę” Divadlo Alfa

Campo di Fiori, choć brak Miłosza,
nie ma miłości, a jednak znaleźliśmy się w Rzymie.
Giordano Bruno – gitarzysta prawdy i kłamstwa
płonie na stosie fake newsów.
Post hoc ergo propter hoc,
błąd logiczny czeskiego pochodzenia.
Ziemia jest płaska,
Ziemia okrągła?

Stoczmy tę nierówną walkę –
(co)dziennikarz i propaganda
wystrzeleni w kosmos
giną na skrzydłach anielskiego chóru.

Każdy ma prawdę swoją:
Ja moją – Ty Twoją.
I choć žádný učený z nebe nespadl,
żaden tam też nie trafił.

Spryskaj się octem,
nałóż aluminiowy hełm.
Może Cię to obroni przede mną,
może Cię to ochroni przed złem.

Marta Kostoń

„Jezioro złotych ryb” reż. Marek Idzikowski, Polska

I płynie się dalej…

 Igor… Igor jest najszczęśliwszy kiedy nic nie robi, chociaż w roli głównego bohatera czuje się jak ryba w wodzie! Jest szmacianą lalką z namalowanym na twarzy uśmiechem. Beztrosko odpoczywa pod drzewem zanurzając się w sferę własnych marzeń. Ożywiany przez trójkę wspaniałych animatorów – Magdalenę Dąbrowską, Mateusza Smacznego i Macieja Zalewskiego – przeżywa swoje wzloty i upadki. Towarzyszy mu w tym bogata sfera muzyczna uświetniona przez Krzysztofa Pilata.

Akcja spektaklu toczy się na rozkładanym, szarym stole – na nim znajduje się cały świat, jaki Igor dotychczas poznał. Przez jego przestrzeń przewijają się różne postaci, które komentują jego bierną postawę wobec otaczającej go rzeczywistości. Będzie to pluszowy aniołek grający na gitarze, starsza pani – plastelinowa głowa animowana palcem i dłoń okryta chustą – mała plastikowa laleczka w czerwonej sukience poruszana długim kijem czy tajemniczy przybysze – plastelinowe głowy niby kamienie lewitujące na różnych wysokościach.

Najważniejszym spotkaniem dla Igora stanie się jednak wieczór spędzony z farmerem – plastelinową podłużną, szarą formą, która dzięki swojej materialności wyginała się i samoczynnie opadała zmieniając przybieranie pozy. Zaproszony przez niego na wódkę Igor pozna stan upojenia a także kaca. W swych pijanych zwidach zanurkuje w głąb jeziora, gdzie ujrzy złote ryby zamieniające się w sztabki złota. To przeżycie zmieni jego świat – zostanie wędkarzem. Jego pływanie uświetni próba gry na saksofonie Magdaleny Dąbrowskiej. Przy wydmuchiwanym z instrumentu powietrzu stworzony zostanie świat morskich fal. Wszystko okraszone jest świadomą niewinną nieporadnością, która nadaje spektaklowi konwencję kabaretu. Animatorzy są w tym świetni, nie ukrywają swojego zadowolenia co pozwala cieszyć się spektaklem podwójnie!

Marta Kostoń

Sensorycznie, mistycznie, hipnotyzująco – „Kto rośnie w parku”, Kijowski Narodowy Uniwersytet Teatru, Filmu i Telewizji im. Iwana Karpowicza Karpenko-Karyjewa

„Kto rośnie w parku” to sensoryczny spektakl, o którym właściwie nie da się mówić ze zdystansowanej emocjonalnie perspektywy. Jest to bowiem widowisko-doświadczenie, podczas którego publiczność – z zasłoniętymi oczami – słyszy, czuje i smakuje magicznego lasu.

Do lasu wprowadzają nas performerki, kroczymy po niepewnych strukturach, w pomieszczeniu czujemy świeży zapach drzew, a z każdej strony docierają do nas dźwięki leśnych stworzeń. Gdy siadamy na krzesłach, słyszymy niuchające, śpiewające i krzyczące zwierzęta. Na nogach, dłoniach i plecach czujemy dotyk, a na twarz spadają krople deszczu. Dzięki zasłoniętym oczom, zmysły uruchamiają wszelkie emocje – od niepokoju, przez ekscytację, po silne wzruszenie.

Odcięcie pola widzenia sprawiło, że spektakl był dla każdego inną podróżą, inną, zmienną opowieścią. Również to, że aktorki mówiły w swoim ojczystym, ukraińskim języku nadawało nowego znaczenia. Pieśni śpiewane białym głosem zabierały słuchaczy w magiczny świat baśni, ale przede wszystkim świat natury, za którą tak tęsknimy. Było to doświadczenie niemal mistyczne, wzruszające i silnie hipnotyzujące. Nie pozwalało na uciekanie myślami do rzeczywistości. Trwało się tu i teraz – w magicznym lesie.

Emilia Iwaniuk

Wszystko się kręci wokół dźwięku – „Mały Kapturek, albo co się wydarza w lesie” Akademia Sztuk Scenicznych w Pradze

 Aktorzy z Akademii Sztuk Scenicznych sięgnęli w swoim przedstawieniu po klasykę. Odczytany na nowo przez nich „Czerwony Kapturek” to dźwiękowa podróż po lesie, wokół którego, zarówno metaforycznie, jak i realistycznie kręci się fabuła spektaklu.

Las z nieoszlifowanych listewek zamontowany na obrotowej scenie, która jest również niezwykle rozbudowanym instrumentem muzycznym, stanowi przestrzeń gry dla malutkich form animowanych niczym marionetka sycylijska. Każdy z bohaterów cechuje się zupełnie innym rytmem poruszania, dzięki czemu nawet z zamkniętymi oczami jesteśmy w stanie odzróżnić Czerwonego Kapturka od Wilka czy pojawiającej się w jednej ze scen postaci Wędrowca.

Dramaturgicznie historia zaprezentowana przez studentów DAMU nie jest odwzorowaniem znanej nam historii. To całkowita zabawa z archetypem baśni, a także zabawa formami i znaczeniami. Prosta scenografia wykorzystana została praktycznie w 100%. Wspomniane listewki to nie tylko las – w jednej ze scen zmieniają się w instrument bliski skrzypcom, w innej płoną na podobieństwo harcerskiego ogniska. W całości nie brakuje typowego dla czeskich grup humoru – chociażby scena pieczenia kiełbasek nad ogniskiem, której pojawienie się powoduje salwy śmiechu na sali.

Studenci Akademii Sztuk Scenicznych w obu swoich spektaklach – drugi prezentowany tego dnia pokaz dyskutował z archetypem baśni o Jasiu i Małgosi – udowodnili, że teatr formy może być również teatrem opartym tylko na dźwiękach. Aż kusi, żeby oba przedstawienie „obejrzeć” z zamkniętymi oczami.

Karolina Dąbrowska

Światełko w tunelu – „Turlajflips” reż. Szymon Szczęch, Akademia Teatralna im.  A. Zelwerowicza w Warszawie, Filia w Białymstoku, Polska

           Mieliście kiedyś tak, że bezgranicznie ufaliście swoim rodzicom, nawet wtedy, kiedy nie do końca podobało się wam to, co robią? Mieliście kiedyś tak, że weszliście do ciemnej teatralnej sali i zawierzyliście nadchodzącym wydarzeniom?

Z czerni sceny docierają do nas jedynie rytmiczne, powtarzające się dźwięki szarpania klamki do drzwi. Następnie pojawia się biały punkt świetlny, który odnajduje się w przestrzeni jednocześnie ukazując ją widzom. Dołącza do niego kolejny „świetlik” i są już w tej ciemności razem. Wydaje się początkowo jakby te dwie jasności się nie znały, później trochę się ze sobą droczą, próbując się złapać. Jest to piękny pokaz świetlny spowity sporą zręcznością i kunsztem ze strony studentów. Tę gonitwę ogląda się z przyjemnością i podziwem. Stosują różne natężenia i obszary oświetlenia czując się coraz swobodniej. Na swojej drodze znajdują dziecko – ich dziecko. Tak poznajemy mamę i tatę. Pokaz świetlny ujmuje teraz w swoje ramy także tę trzecią postać. Rodzice – punkty świetlne tworzą obrazy więziennych krat czy laserowych zabezpieczeń zabierając dziecku pewną dozę wolności. Metafora jest prosta, czytelna, ale jakże ładna!

Gdy zapala się światło ta teatralna magia jednak znika i coraz bardziej nie chce się wierzyć w stwarzany przez aktorów świat. Jest dosyć nieporadny i brakuje mu sfery wizualnej, do której przyzwyczajono nas na początku. Rodzice aktorzy nie stanęli na wysokości zadania, które rodzice światła wykonali w pełni. Tytułowe flipsy rozdawane przez rodziców dziecku, a później zrzucane na nie z drabin tworzą dmuchaną kukurydzianą metaforę, która bardziej odpowiadała mi w formie świetlnej. Jest jednak światełko w tym tunelu – pomysł wart zapamiętania!

Marta Kostoń

Biegnące z wilkami – „Virginia Wolf”, reż. Gintarė Radvilavičiutė, Białostocki Teatr Lalek

Gintarė Radvilavičiutė tworzy spektakl o Virginii Stephen (Magdalena Ołdziejewska), która jeszcze nie została sławną pisarką Woolf. Jednak w tytule nie mamy do czynienia z literówką. Na scenie faktycznie pojawia się Virginia Wilczyca, a towarzyszką tej przemiany jest ukochaną siostra pisarki – Vanessa Bell. Na razie jednak obie są młode, niezamężne i mierzą się z własnymi problemami dojrzewania. Lalkarską metaforą ich relacji jest duża, biała płachta materiału, która w trakcie animacji zmienia się to w pościel panieńskiego łóżka, to w plac zabaw wyobraźni. Gdy faluje przypomina wodę, w której – nieświadoma jeszcze, że to właśnie tonięciem skończy się jej życie – pływa Virginia. Na razie zna jedynie przepełnioną siostrzaną miłością beztroskę dzieciństwa.

Jednak, gdy zmęczona Vanessa zasypia, Virginia odkrywa swoją drugą naturę. Zaczyna się niewinnie – od nitki wyciągniętej z szarej prostej sukienki. Szybko jednak, niczym Ariadna, rozwinie z siebie cały kłębek sznurka. Z kłębka natomiast wyłania się głowa – i tak staje przed nami kudłaty, płowy wilczy pysk. Od tego momentu Virginia traci dotychczasowy spokój. Zaciekawiona, ale i zaniepokojona obecnością wilka, próbuje go oswoić. Bawi się z nim, coraz bardziej pozwalając wilczej naturze przejąć nad sobą kontrolę. Coraz mniej w niej z kobiety, a coraz więcej z wilczycy. Zaczyna się od dłoni, lecz wilk jest żarłoczny. Futro obejmuje jej ramię, nogę, tułów, wreszcie sznurek połyka głowę. Virginia wstydzi się tego groźnego, ale i melancholijnego oblicza przed swoją siostrą. Całkiem niepotrzebnie. Odsuwa ją od siebie, aż wreszcie – całkiem zmienia się w wielkiego wilka.

Z pomocą przychodzi jednak Vanessa, która pomaga jej zrozumieć, zaakceptować i ujarzmić wilczy zew. W symbolicznej scenie kolorowania świata tańcem starsza siostra, w przyszłości malarka, pokazuje, że z szarego kłębka niepokoju i instynktu może powstać sztuka. Że artystka to ta, która pozwala płynąć swoim emocjom – także tym trudnym, których metaforę stanowi tytułowy Wilk – i która czerpie z tych emocji natchnienie. Virginia podąża za siostrą, dzięki czemu w finale oglądamy podwójne narodziny – siostrzanej przyjaźni oraz artystycznych indywidualności.

Alicja Zalewska

Teatr to zabawa – „Stuttcase 1, Stuttcase 2”, Państwowa Wyższa Szkoła Muzyki i Sztuk Scenicznych w Stuttgarcie

Spektakl Stuttgarckiej grupy to eksploracja formy i zabawa skojarzeniami. Performans składał się z kilku etiud, które opowiadały historie osób uwikłanych w relacje z różnymi przedmiotami codziennego użytku. Performerzy naśladowali przedmioty, układali się w nich, bawili i w końcu spajali się z nimi, tworząc jedność.

Spektakl czerpał z wielu dziedzin teatru m.in. z tradycji teatru parawanowego, teatru tańca, commedii dell’arte, a etiudowa formuła pozwalała na łączenie tych wszystkich gatunków i tworzenie z nich czegoś wyjątkowego oraz świeżego.

Plastyka ciał aktorów, które splatały się z przedmiotami, ujawniała ludzkie uwikłanie w przestrzeń i uzależnienie człowieka od przedmiotu i przedmiotu od człowieka. Pokaz był jednak przede wszystkim zabawą i poszukiwaniem, przesuwaniem granic scenicznych.

Pytaniem o to, ile gatunków można razem połączyć, nie tworząc jednej, spójnej historii i czy w ogóle trzeba tworzyć teatr fabularny. Aktorzy udowodnili, że teatr nie musi kierować się zasadami i może być czystą zabawą i eksperymentem. Oglądając występ niemieckiego zespołu warto porzucić analizę sensów, na rzecz poddania się swojej własnej wyobraźni. Wtedy spektakl staje się prawdziwą przygodą.

Emilia Iwaniuk

„Znów chcecie bawić się mną…” – „Wybór Czesławy” Akademia Teatralna im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, Filia w Białymstoku

„Wybór Czesławy” to monodram o samotności i zagubieniu. Aktorka inspiruje się w nim historią Violetty Villas – gwiazdy i diwy polskiej sceny muzycznej, której postać owiana jest legendą.

Performerka wciela się w postać kobiety nieco lunatycznej, niepogodzonej ze sobą i niepotrafiącej znaleźć recepty na szczęście. Zagubiona bohaterka uwięziona jest pomiędzy swoimi pragnieniami, a oczekiwaniami stawianymi jej przez otoczenie. Aktorka tworzy na scenie mały świat przypominający głowę i myśli artystki toczącej walkę ze swoimi demonami. W otoczeniu mrocznej scenografii obserwujemy upadek człowieka cierpiącego z powodu choroby psychicznej. Znajdujemy się w wyobrażonym wnętrzu umysłu osoby pogubionej i osamotnionej w swoim bólu. Bólu, który jest niewidoczny i lekceważony przez otoczenie.

W spektaklu można też dostrzec pewną uniwersalną obserwację na temat roli i praw kobiety w społeczeństwie. Czy kobieta ma prawo poświęcić lub zostawić życie rodzinne na rzecz własnych potrzeb? Jak sława i idące z nią oczekiwania, a często i uprzedmiotowienie kobiety, wpływają na jej kondycję psychiczną?

Sztuka porusza wiele tematów, ale nie stara się nauczać, wskazywać odpowiedzi. Jest przede wszystkim obserwacją pozostawioną bez komentarza. Dała też duże pole do aktorskiego i technicznego popisu, który dostaliśmy, ale pozostaje tylko pytanie: „Z czym my, jako widzowie zostajemy po spektaklu?”

Emilia Iwaniuk

CZŁOWIEK vs JELEŃ – „Sen o pralesie” Akademia Sztuk Scenicznych w Bratysławie

Chyba każdy z nas zna historię jelonka Bambi w adaptacji Wytwórni Disney – książka Felixa Saltena „Bambi, opowieść leśna” napisana w roku 1923 stała się również punktem wyjścia przy realizacji przygotowanej przez słowackich studentów.

Grupa z Akademii Sztuk Scenicznych w Bratysławie zaprosiła nas do pralasu – miejsca, w którym wszystkie stworzenia żyją ze sobą w harmonii. Zagrożeniem dla tego porządku jest człowiek i jego żądza władzy.

Scenografię do spektaklu tworzą elementy drzew, porozrzucana kora i liście. To właśnie fragmenty korzeni ukształtowane w odpowiedni sposób stały się główkami głównych bohaterów – jeleni i saren. Ciała zwierzęcym postaciom użyczyli sami aktorzy, poprzez swoje rozebrane i w odpowiedni sposób „zaanimowane” ciała. Całość przedstawienia dopełnił biały śpiew.

Nagość w słowackim spektaklu użyta została w bardzo przemyślany sposób, przez co zachwyca i stanowi dopełnienie dla tematu, który postanowili poruszyć artyści – człowiek i zwierzę są takimi samymi, czującymi stworzeniami. A pralas, do którego zaproszono widzów, to ta przestrzeń, w której taki porządek mógłby tylko zaistnieć.

Czy pralas to tylko senne marzenie i przestrzeń nieosiągalna? Czy może istnieje sposób, by taką jedność udało się stworzyć? „Sen o Pralesie” to przedstawienie z doskonale poprowadzoną animacją, spójną plastyką i bardzo dobrze zaplanowaną dramaturgią. Jest to również niewątpliwie wyjątkowa propozycja, która w obecnych czasach stanowi bardzo ważny punkt w dyskusji o ochronie istotnych przyrodniczo terenów.

Karolina Dąbrowska

ILE WARTA JEST SZTUKA? – monodram „Stand up” Aleksandry Gosławskiej

Aleksandra Gosławska wykorzystując schemat stand up’u oraz motyw duchów przeszłości, przyszłości i teraźniejszości (znany z „Opowieści wigilijnej” Charlesa Dickensa) zabiera widzów do swojego świata – prezentując słodko-gorzką opowieść o własnej drodze artystycznej.

Duchami okazują się niepozorne przedmioty – jednopalczasta, zimowa rękawiczka, figurka Matki Boskiej, czy ogromne ucho Wergiliusza – które dzięki sprawnej animacji Gosławskiej ożywają na scenie i prowadzą dialog z bohaterką.

Duchy pokazują bohaterce, jak brak pewności siebie, negacja własnej wartości i swoich umiejętności, a także przedkładanie dobra sztuki nad własne zdrowie wpływa na jej życie. Opowiadają aktorce o skutkach takiego działania, prezentując jej również ten z najczarniejszych scenariuszy – dołączenie za rok do Klubu 27. W jej przypadku jednak nie będą potrzebne żadne używki, wystarczy jej styl życia.

Monodram Gosławskiej łączy w sobie gorzkość prawdy o zawodzie aktora, ze słodkością żartów, tak typowych dla stand up’u.

Komizm sztuki opiera się jednak przede wszystkim na współczuciu i współodczuwaniu. Porażki, które towarzyszą młodej artystce w drodze na szczyt wydają się wyjątkowo znajome zgromadzonej na sali widowni. Większość osób związanych ze sztuką – marzących o aktorstwie czy uprawiających ten zawód – zetknęło się w swoim życiu z odrzuceniem na castingu, nieprzyjemnymi uwagami na swój temat, kilkukrotnie powtarzanymi egzaminami wstępnymi czy przedłożeniem artystycznych ambicji ponad swoje zdrowie.

Monodram „Stand up” to silny głos pokolenia aktorów wchodzących na rynek pracy. To również opowieść o zmaganiach i kosztach, jakie podejmują młodzi ludzie, żeby móc spełnić swoje marzenia.

Jako widzowie zostajemy pozostawieni z najważniejszym pytaniem, ile finalnie warta jest sztuka i czy koniecznie trzeba ponosić takie koszty?

Karolina Dąbrowska